Sobota, 26 listopada 2011
Kategoria z mapą
Funex Bike Orient
Moja druga impreza na orientację. Końcówka listopada.
Nie chciałam porywać się z motyką na słońce, wybrałam się na mini-dystans 50 km.
Dojechaliśmy z Jarkiem ok. 7 rano. Po drodze padało, w samej Brodnicy już nie, ale wiało całkiem mocno. Rejestracja i czekamy. Przygotowując się do startu nakładałam na siebie kolejne warstwy poważanie obawiając się pogody...
O 9 wystartował Funex Show, taka króciutka rozgrzewka dla zawodników wszystkich tras. Na ogrodzeniu szkoły i drzewach obok rozwieszono kilkadziesiąt punktów z perforatorami, trzeba było odnaleźć właściwe, podbić je w odpowiedniej kolejności każdy pojedynczo potwierdzając w bazie i dopiero można było otrzymać mapę. Pomysł nawet mi się spodobał, ale organizacja siadła. Zawodnicy podbijali punkty jakkolwiek, nie zwracając uwagi na kolejność, a potem wszyscy pchali się do potwierdzenia. Wygrywał ten, kto ma dłuższe ręce i lepiej umie się rozpychać łokciami. Ja nie umiem, ale jakoś radę dałam ;)
Najbliżej bazy był punkt P18 i od niego postanowiłam zacząć. Z doświadczenia już wiem, że na takie zostawione na "przy powrocie" punkty nie wystarcza potem czasu. Dalej - z braku lepszej koncepcji - postanowiłam jechać zgodnie z ruchem wskazówek zegara. W razie ogromnych problemów z odnalezieniem punktów mogłam odpuścić R38, najbardziej wysunięty na zachód. Chociaż miałam nadzieję, że taki scenariusz jest mało realny - to tylko 6 punktów, ok 50 km, a limit czasu 8 godzin. Powinnam dać radę z wszystkimi.
Już 10 minut po starcie doszłam do wniosku, że jednak nałożyłam na siebie za dużo warstw i spokojnie mogłam jechać w lżejszych butach :/ Buty musiały zostać, ale co mogłam, to z siebie zdjęłam.
Do punktu dojechaliśmy w miarę sprawnie, choć był kawałek odsunięty od drogi i łatwo mogłam go przegapić. Na szczęście zawsze czujny Jarek wypatrzył go bez problemu :)
Dalej pojechaliśmy na punkt K1 - start etapu kajakowego dla trasy Adventure Race. Kusi mnie taka trasa, kiedyś wystartuję :)
Punkt położony bardzo malowniczo, obok starego wiaduktu kolejowego. Chwilę po nas nadjechało tu sporo rowerzystów. Chyba jednak wolę zdobywać punkty w bardziej kameralnej atmosferze. Szukanie sprawia wtedy większe wyzwanie, ale też przyjemność. Bo podejść do tłumu to każdy potrafi ;)
Do kolejnego punktu R43 - mostek postanowiłam jechać lasem. Trasa wydawała się dość łatwa i przyjemna, sporą część prowadziła przy torach kolejowych, więc nie można się było zgubić ;) Las w stronę Grążaw bardzo przyjemny, sporo podjazdów ale i fajne zjazdy! Właśnie po jednym takim Jaro uchwycił tę moją radość :)
Do punktu dojechaliśmy bez problemu. Mostek był tam, gdzie miał być i punkt też tam był :)
Przy mostku zrobiło się chłodniej, ciemne chmury zakryły słoneczko. Nawet przez chwilę bałam się deszczu, ale wiatr, który wiał niesamowicie mocno, szybko je przegnał.
Zaraz po wyjechaniu na drogę 544 w stronę kolejnego punktu odkryłam sporą niedoskonałość mojego planu. Ten wiatr. Prędkość na liczniku zabójcze 11 km/h. Zjazd ze sporej górki, mocne dociskanie - i wskoczyło na 20 km/h. Czemu wieje mi prosto w twarz? Czemu nie w plecy? Wystarczyło tylko zamienić kolejność zaliczania punktów i jadąc na wschód wykorzystałabym siłę wiatru na swoją korzyść, a wróciłabym spokojnie lasem, gdzie wiatru nie czuć. Tymczasem ja zrobiłam dokładnie odwrotnie... To solidna lekcja, dzięki niej pewnie już zawsze będę uwzględniać wiatr przy planowaniu trasy :)
Zjazd na południe w stronę punktu niewiele pomógł. Co prawda nie wiało już bezpośrednio w twarz, ale nadal mocno, chwilami znosiło mnie na środek ścieżki. Do tego znów masa górek - zjeżdża się fajnie, ale najpierw trzeba podjechać... Wysiłek nagradzały takie widoczki:
Dojechaliśmy do jeziora Szuckiego, punkt znajdował się nieopodal. Tylko co to za punkt? Czego mamy szukać? Zgodnie z opisem to sławojka, nic mi to nie mówi. Kolejna lekcja - jeszcze w bazie upewnić się, że rozumiem opisy punktów! Jarek podejrzewał coś a la kładka, molo i poszedł w stronę jeziora, ja stawiałam na mały lasek i przebijałam się do góry przez gąszcz jeżyn i dzikiej róży. Pamiątki na całym ciele przywiozłam ze sobą do Łodzi :)
Przy lasku spotkałam innego zawodnika, który opowiedział mi o Sławoju Składkowskim i oświecił mnie co do sławojki :) Punkt znaleźliśmy bez problemu.
Kolejny punkt R38, ten najbardziej wysunięty na skraj mapy, był spokojnie w naszym zasięgu. Jeszcze kawałek pomęczyliśmy się na podjeździe (czułam się prawie jak w niskich górach, tam jest masa wzniesień!), przed Brodnicą znów pod wiatr, ale w samym mieście odpoczęliśmy. Całe szczęście, bo przy wyjeździe z miasta znów czekała nas wspinaczka pod sporą górkę pod wiatr. Pierwszy raz żałuję, że nie mam jak zmierzyć przewyższeń. Oj, tu było ich sporo.
Już niedaleko od punktu zmęczenie umysłu dało się we znaki. Skręciłam za wcześnie. W miarę szybko się zorientowałam, ale Jarek jechał przede mną i nie słyszał jak go wołam. Musiałam za nim pędzić, choć po terenie prawie bagnistym to nie takie proste ;) Na tej pomyłce "zyskaliśmy" ponad 3 km i ponad 20 minut. Po powrocie na trasę jak po sznurku dojechaliśmy do ścieżki prowadzącej na R38. Chociaż słowo "ścieżka" może tu być nadużyciem, to była raczej ścieżynka, która szybko się skończyła. Całe szczęście poziomice na mapie dość jasno wskazały, że mamy tej nory szukać na szczycie wzniesienia. Po Adventure Orient nauczyłam się zwracać na nie uwagę :) No i była.
Na punkcie spotkaliśmy zawodnika, który wracał właśnie z R31. Szukał go ponad godzinę i odpuścił. To nie zabrzmiało zbyt optymistycznie... Zwłaszcza, że powoli zaczynało się robić ciemno. Skoro za dnia był z nim problem, to czy znajdziemy go po ciemku? Jasne, że znajdziemy! w końcu mamy w tym już wprawę ;)
Nie wiedzieliśmy tylko od której strony ten punkt ugryźć. Co oznacza "skrzyżowanie"? Czy te przecinki dochodzą do torów? Wyglądało, że tak. Dojechaliśmy więc do torów i szukaliśmy od północy. Ciężko szło, więc trzeba było spróbować wariantu nr 2. Cofnęliśmy się kawałek i znaleźliśmy właściwą przecinkę, potem drugą i trzecią. Tym razem dosłownie najechaliśmy na punkt! Pewnie już tu byliśmy, ale od strony torów go nie widzieliśmy. Oznaczenia były jednak od południa, a nie od północy, jak zaznaczyli organizatorzy.
Komplet punktów jest, pora ruszać do bazy. Tym razem z wiatrem, trochę z górki, więc całkiem sprawnie :) Po drodze remont, nie chciało mi się go omijać i... wjechałam w świeży asfalt :/
Karty oddaliśmy o 17:08. Siedem minut przed czasem. Cienko. Jeszcze w połowie trasy mieliśmy ogromny zapas czasu, na tym mostku byliśmy chyba ok 11:30. Ale z każdym kolejnym punktem się kurczył, aż całkiem zniknął. Trudno, następnym razem się poprawię :) Właściwie się nie poprawię, bo następnym razem nie mam zamiaru wybierać dystansu mini, tylko dystans dla prawdziwych twardzieli ;)
Wnioski:
- przed startem nie zaszkodzi się wyspać
- przed wyruszeniem warto upewnić się, że opisy punktów są jasne
- wziąć pod uwagę wiatr
- bardziej ufać sobie :)
W drodze powrotnej do Łodzi zatrzymaliśmy się na chwilę w Gostyninie, moim rodzinnym mieście. Podjechaliśmy do niedawno wyremontowanego zamku, dobrze go widzieć w takiej świetności. Gdy się przy nim bawiłam jak byłam dzieckiem wyglądał nieco inaczej...
P.S. Tym razem miałam jakiś problem z licznikiem. Wskazał mi prędkość średnią powyżej 15 km/h. Jak to możliwe?
Nie chciałam porywać się z motyką na słońce, wybrałam się na mini-dystans 50 km.
Dojechaliśmy z Jarkiem ok. 7 rano. Po drodze padało, w samej Brodnicy już nie, ale wiało całkiem mocno. Rejestracja i czekamy. Przygotowując się do startu nakładałam na siebie kolejne warstwy poważanie obawiając się pogody...
O 9 wystartował Funex Show, taka króciutka rozgrzewka dla zawodników wszystkich tras. Na ogrodzeniu szkoły i drzewach obok rozwieszono kilkadziesiąt punktów z perforatorami, trzeba było odnaleźć właściwe, podbić je w odpowiedniej kolejności każdy pojedynczo potwierdzając w bazie i dopiero można było otrzymać mapę. Pomysł nawet mi się spodobał, ale organizacja siadła. Zawodnicy podbijali punkty jakkolwiek, nie zwracając uwagi na kolejność, a potem wszyscy pchali się do potwierdzenia. Wygrywał ten, kto ma dłuższe ręce i lepiej umie się rozpychać łokciami. Ja nie umiem, ale jakoś radę dałam ;)
Funex Show Orient - czyli sztuka rozpychania się łokciami© SylaNaRowerze1
Próbuję zaplanować trasę, wiatr już przeszkadza© SylaNaRowerze1
Najbliżej bazy był punkt P18 i od niego postanowiłam zacząć. Z doświadczenia już wiem, że na takie zostawione na "przy powrocie" punkty nie wystarcza potem czasu. Dalej - z braku lepszej koncepcji - postanowiłam jechać zgodnie z ruchem wskazówek zegara. W razie ogromnych problemów z odnalezieniem punktów mogłam odpuścić R38, najbardziej wysunięty na zachód. Chociaż miałam nadzieję, że taki scenariusz jest mało realny - to tylko 6 punktów, ok 50 km, a limit czasu 8 godzin. Powinnam dać radę z wszystkimi.
Już 10 minut po starcie doszłam do wniosku, że jednak nałożyłam na siebie za dużo warstw i spokojnie mogłam jechać w lżejszych butach :/ Buty musiały zostać, ale co mogłam, to z siebie zdjęłam.
Do punktu dojechaliśmy w miarę sprawnie, choć był kawałek odsunięty od drogi i łatwo mogłam go przegapić. Na szczęście zawsze czujny Jarek wypatrzył go bez problemu :)
tam jest punkt P18 - czy wygląda jak skrzyżowanie strumyków?© SylaNaRowerze1
P18 z bliska© SylaNaRowerze1
Dalej pojechaliśmy na punkt K1 - start etapu kajakowego dla trasy Adventure Race. Kusi mnie taka trasa, kiedyś wystartuję :)
Punkt położony bardzo malowniczo, obok starego wiaduktu kolejowego. Chwilę po nas nadjechało tu sporo rowerzystów. Chyba jednak wolę zdobywać punkty w bardziej kameralnej atmosferze. Szukanie sprawia wtedy większe wyzwanie, ale też przyjemność. Bo podejść do tłumu to każdy potrafi ;)
rzeczka w okolicach punktu K1© SylaNaRowerze1
widok z punktu K1© SylaNaRowerze1
tory w okolicy punktu K1© SylaNaRowerze1
Do kolejnego punktu R43 - mostek postanowiłam jechać lasem. Trasa wydawała się dość łatwa i przyjemna, sporą część prowadziła przy torach kolejowych, więc nie można się było zgubić ;) Las w stronę Grążaw bardzo przyjemny, sporo podjazdów ale i fajne zjazdy! Właśnie po jednym takim Jaro uchwycił tę moją radość :)
jadę :)© SylaNaRowerze1
Do punktu dojechaliśmy bez problemu. Mostek był tam, gdzie miał być i punkt też tam był :)
Punkt R43 - mostek. Perforator ukryty w tych krzaczorach po lewej :)© SylaNaRowerze1
mostek z innej perspektywy© SylaNaRowerze1
Przy mostku zrobiło się chłodniej, ciemne chmury zakryły słoneczko. Nawet przez chwilę bałam się deszczu, ale wiatr, który wiał niesamowicie mocno, szybko je przegnał.
zbierają się nade mną ciemne chmury...© SylaNaRowerze1
Zaraz po wyjechaniu na drogę 544 w stronę kolejnego punktu odkryłam sporą niedoskonałość mojego planu. Ten wiatr. Prędkość na liczniku zabójcze 11 km/h. Zjazd ze sporej górki, mocne dociskanie - i wskoczyło na 20 km/h. Czemu wieje mi prosto w twarz? Czemu nie w plecy? Wystarczyło tylko zamienić kolejność zaliczania punktów i jadąc na wschód wykorzystałabym siłę wiatru na swoją korzyść, a wróciłabym spokojnie lasem, gdzie wiatru nie czuć. Tymczasem ja zrobiłam dokładnie odwrotnie... To solidna lekcja, dzięki niej pewnie już zawsze będę uwzględniać wiatr przy planowaniu trasy :)
Zjazd na południe w stronę punktu niewiele pomógł. Co prawda nie wiało już bezpośrednio w twarz, ale nadal mocno, chwilami znosiło mnie na środek ścieżki. Do tego znów masa górek - zjeżdża się fajnie, ale najpierw trzeba podjechać... Wysiłek nagradzały takie widoczki:
pole© SylaNaRowerze1
oprócz błękitnego nieba...© SylaNaRowerze1
Dojechaliśmy do jeziora Szuckiego, punkt znajdował się nieopodal. Tylko co to za punkt? Czego mamy szukać? Zgodnie z opisem to sławojka, nic mi to nie mówi. Kolejna lekcja - jeszcze w bazie upewnić się, że rozumiem opisy punktów! Jarek podejrzewał coś a la kładka, molo i poszedł w stronę jeziora, ja stawiałam na mały lasek i przebijałam się do góry przez gąszcz jeżyn i dzikiej róży. Pamiątki na całym ciele przywiozłam ze sobą do Łodzi :)
przedzieram się przez chaszcze© SylaNaRowerze1
Przy lasku spotkałam innego zawodnika, który opowiedział mi o Sławoju Składkowskim i oświecił mnie co do sławojki :) Punkt znaleźliśmy bez problemu.
sławna sławojka© SylaNaRowerze1
widok z punku 36© SylaNaRowerze1
Kolejny punkt R38, ten najbardziej wysunięty na skraj mapy, był spokojnie w naszym zasięgu. Jeszcze kawałek pomęczyliśmy się na podjeździe (czułam się prawie jak w niskich górach, tam jest masa wzniesień!), przed Brodnicą znów pod wiatr, ale w samym mieście odpoczęliśmy. Całe szczęście, bo przy wyjeździe z miasta znów czekała nas wspinaczka pod sporą górkę pod wiatr. Pierwszy raz żałuję, że nie mam jak zmierzyć przewyższeń. Oj, tu było ich sporo.
Już niedaleko od punktu zmęczenie umysłu dało się we znaki. Skręciłam za wcześnie. W miarę szybko się zorientowałam, ale Jarek jechał przede mną i nie słyszał jak go wołam. Musiałam za nim pędzić, choć po terenie prawie bagnistym to nie takie proste ;) Na tej pomyłce "zyskaliśmy" ponad 3 km i ponad 20 minut. Po powrocie na trasę jak po sznurku dojechaliśmy do ścieżki prowadzącej na R38. Chociaż słowo "ścieżka" może tu być nadużyciem, to była raczej ścieżynka, która szybko się skończyła. Całe szczęście poziomice na mapie dość jasno wskazały, że mamy tej nory szukać na szczycie wzniesienia. Po Adventure Orient nauczyłam się zwracać na nie uwagę :) No i była.
nora na szczycie - punkt R38© SylaNaRowerze1
Na punkcie spotkaliśmy zawodnika, który wracał właśnie z R31. Szukał go ponad godzinę i odpuścił. To nie zabrzmiało zbyt optymistycznie... Zwłaszcza, że powoli zaczynało się robić ciemno. Skoro za dnia był z nim problem, to czy znajdziemy go po ciemku? Jasne, że znajdziemy! w końcu mamy w tym już wprawę ;)
Nie wiedzieliśmy tylko od której strony ten punkt ugryźć. Co oznacza "skrzyżowanie"? Czy te przecinki dochodzą do torów? Wyglądało, że tak. Dojechaliśmy więc do torów i szukaliśmy od północy. Ciężko szło, więc trzeba było spróbować wariantu nr 2. Cofnęliśmy się kawałek i znaleźliśmy właściwą przecinkę, potem drugą i trzecią. Tym razem dosłownie najechaliśmy na punkt! Pewnie już tu byliśmy, ale od strony torów go nie widzieliśmy. Oznaczenia były jednak od południa, a nie od północy, jak zaznaczyli organizatorzy.
Jaro na punkcie R31© SylaNaRowerze1
Komplet punktów jest, pora ruszać do bazy. Tym razem z wiatrem, trochę z górki, więc całkiem sprawnie :) Po drodze remont, nie chciało mi się go omijać i... wjechałam w świeży asfalt :/
Karty oddaliśmy o 17:08. Siedem minut przed czasem. Cienko. Jeszcze w połowie trasy mieliśmy ogromny zapas czasu, na tym mostku byliśmy chyba ok 11:30. Ale z każdym kolejnym punktem się kurczył, aż całkiem zniknął. Trudno, następnym razem się poprawię :) Właściwie się nie poprawię, bo następnym razem nie mam zamiaru wybierać dystansu mini, tylko dystans dla prawdziwych twardzieli ;)
Wnioski:
- przed startem nie zaszkodzi się wyspać
- przed wyruszeniem warto upewnić się, że opisy punktów są jasne
- wziąć pod uwagę wiatr
- bardziej ufać sobie :)
W drodze powrotnej do Łodzi zatrzymaliśmy się na chwilę w Gostyninie, moim rodzinnym mieście. Podjechaliśmy do niedawno wyremontowanego zamku, dobrze go widzieć w takiej świetności. Gdy się przy nim bawiłam jak byłam dzieckiem wyglądał nieco inaczej...
zwiedzanie w drodze powrotnej do Łodzi© SylaNaRowerze1
w moim dzieciństwie zamek wyglądał tak© SylaNaRowerze1
P.S. Tym razem miałam jakiś problem z licznikiem. Wskazał mi prędkość średnią powyżej 15 km/h. Jak to możliwe?
- DST 64.14km
- Czas 04:50
- VAVG 13.27km/h
- VMAX 44.88km/h
- HRmax 178 ( 88%)
- HRavg 143 ( 71%)
- Kalorie 3765kcal
- Sprzęt Viper
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
No no, tylko pogratulować pasji, zacięcia i wyniku:)
lszym - 07:39 środa, 30 listopada 2011 | linkuj
Wreszcie przeczytałam recenzje na raz, wcześniej mi się to nie udawało.
Gratulacje.
Rzeczywiście, widać, że się rozbierałaś, wskazuje to brak rękawic :) nie umiałabym jechać bez nich.
A gdzie masz kask? ;P
Z rozszyfrowaniem słowa "sławojka" dużo osób miało problemów :), sama bym nie wiedziała co to?
Ale narobiłaś mi chęci na zawody. Tymoteuszka - 15:44 wtorek, 29 listopada 2011 | linkuj
Komentuj
Gratulacje.
Rzeczywiście, widać, że się rozbierałaś, wskazuje to brak rękawic :) nie umiałabym jechać bez nich.
A gdzie masz kask? ;P
Z rozszyfrowaniem słowa "sławojka" dużo osób miało problemów :), sama bym nie wiedziała co to?
Ale narobiłaś mi chęci na zawody. Tymoteuszka - 15:44 wtorek, 29 listopada 2011 | linkuj